czwartek, 29 kwietnia 2010

Droga do Gruzji, twierdza Chertwisi.

27.04 Wtorek
Pociag mial byc o 23.59 i nic, czekamy, czekamy. Glowy nam opadaja ze zmeczenia, jest juz 2 w nocy. Wychodzi na to, ze ma opoznienie i to konkretne. W koncu po 180 minutach jest. Siadamy do pulmana, siedzenia jak w autobusie, tylko szersze i troche wiecej miejsca. Ruszamy po trzeciej. W koncu wyciagamy spiwory i staramy sie zasnac. Budzimy sie o 7 w Sivas. Jest jasno. Tory biegna dolinami gorskimi wijac sie serpentynami ostrych zakretow, dziesiatki tuneli. Czasem tory prowadza wykuta w skalnej scianie polka nad pionowymi urwiskami kanionow. Czasem wjezdzamy w szersze doliny z bystrymi rzekami, nad ktorymi przerzucono wiszace mosty. Wokol gory, gory, gory. A czasem ciemnosc, bo co chwile tunel. Jest 20, na dworze ciemno i zaczelo padac. Do Kars w koncu  dojezdzamy po polnocy. Otwieraja nam poczekalnie, kladziemy sie na karimatach na podlodze i spimy. Jest cieplo, maja wlaczone kaloryfery. Budzimy sie kolo 6, caly czas pada. Ruszamy szukac dworca autobusowego. Miasto malo ciekawe, zaniedbane. Idac na wprost od dworca po okolo 15 min znajdujemy po lewej za zakretem dworzec. Do granicy nikt nie jedzie. Mozna czekac do 13 na autobus do Gruzji, ale to dla nas za pozno. Ruszamy busem za 12TL od osoby do Ardahanu. Droga raz jest, raz jej nie ma, trzesie strasznie. Po bokach leza platy sniegu. Wjezdzamy na 2450m npm i zaczyna padac snieg. Dobrze, ze jedziemy w doliny, bo tu normalna zima i wszedzie bialo. W Ardahan wysiadamy i kluczac uliczkami i pytajac ludzi trafiamy na maly plac z busami jadacymi do Posof - miasteczka 14 km od granicy. Dojezdzamy do Posof. I tu koniec. Do granicy tylko taxi lub autobus za 20TL od osoby na druga strone do Gruzji. Ruszamy na piechote najpierw w dol, potem w gore na przelecz. Ola lapie stopa. Na razie bez powodzenia. Po 30 min zabiera nas Turek, ktory przewozi nas przez granice, na ktorej dokladnie nas przeswietlaja, a potem wiezie do gruzinskiego miasteczka Akhaltsikhe. Tu bierzemy kase z bankomatu 1$=1,74 Lari. Jemy sniadanie przed cerkwia i ruszamy szukac busa do Chertwisi. Ciezko zrozumiec, dokad zmierza dany bus, bo wszystko napisane w alfabecie gruzinskim - czyli robaczki. Zanim cos odczytamy, to on juz odjezdza. O 17.30 startujemy. Kolo 19 jestesmy na miejscu. Twierdza polozona w widlach rzek na skalistym cyplu, pieknie sie prezentuje w promeniach zachodzacego slonca.
Mury z kamienia z blankami, wysokie niedostepne od strony drogi.
Przechodzimy rzeke i wchodzimy na gore. Zadnych biletow, nic. Tylko slady bytnosci zwierzat kopytnych - czyli odchody. Zwiedzamy, czyli obchodzimy wszystko i postanawiamy zostac tu na noc. Rozbijamy namiot,
robimy kolacje i idziemy spac. Troche tu tak dziwnie, cicho i pusto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz