30.04 Piątek
Umyci i wyspani po śniadaniu w hotelu - właściciel dał nam czajnik bezprzewodowy - idziemy na miasto. Schodzimy nad rzekę mijając po drodze świątynię M.B. Metechskiej i pomnik założyciela stolicy króla Wachtanga posadowione na wysokim urwistym brzegu nad rz.Kurą. Idziemy w stronę górującego nad miastem zamku przy którym znajduje się wielki połyskujący w słońcu pomnik Matki Gruzji w jednej ręce z mieczem dla wrogów i pucharem wina dla przyjaciół w drugiej. Przechodzimy przez most i ulicę. Tutaj to walka o życie. Przejście na druga stronę ulicy to wyczyn. A przejście dla pieszych i światła to tylko oznaczenie, że tu możesz spróbować - może ci się uda. Niby są po dwa pasy w każdą stronę, ale kiedy tylko któryś się trochę opróżni natychmiast jest zajmowany przez samochody jadące w przeciwnym kierunku. Tak, że nagle cały most staje się pasem ruchu w jedną stronę i samochody chcące jechać swoim pasem w drugą - właściwą stronę nie maja już miejsca i ... jada sobie po chodniku rozganiając pieszych. Nigdy nie wiesz kiedy i z której strony zostaniesz zaatakowany! Nawet na ulicach jednokierunkowych trzeba mieć oczy z tyłu głowy, bo może nagle wyskoczyć coś jadącego pod prąd. Po drugiej stronie rzeki zaglądamy po drodze do łaźni czyli Bani Carskich, które znajdują się pod ziemią, a na powierzchnię wystają tylko śmieszne ceglane kopuły z kominkami. Łaźnie działają do dziś i godzina przyjemności dla 2 osób kosztuje 40 Lari. Dalej w głębi stoi jeszcze jedna łaźnia tzw. Pstra z piękną kolorową fasadą w stylu mauretańskim. Skręcamy w prawo i wąskimi uliczkami pośród rozwalających się ruder /mimo, że to centrum stolicy!/- większość domów jest w opłakanym stanie, część po prostu pęka i się wali - wspinamy się w stronę zamku. Część z tych domów jest rozbierana, a część remontowana. Metody pracy i technologia przypominają jak nic czasy "późnej komuny" w Polsce. Wszystko tak na odwal, byle by było. Widać tu biedę i silną separację Gruzji w tym regionie świata. Z jednej Rosja, która do dziś nie może się pogodzić z secesją Gruzji i próbuje zaszkodzić jej jak tylko się da, podburzając różne mniejsości narodowe do działań separatystycznych i co jakiś czas przymykając lub nawet zakręcając kurek z gazem, ropą i energią elektryczną /Gruzja jest zupełnie uzależniona od dostaw z Rosji/, z drugiej strony bogata i przez to droga, muzułmańska Turcja będąca przez lata okupantem Gruzji, a z trzeciej nie najbardziej przychylnie nastawieni, również nie najbogatsi Azerowie i Ormianie roztrząsający od lat własne animozje. Po drodze na zamek znajdujemy wejście do dawnych ogrodów carskich w których obecnie mieści się ogród botaniczny. Wejście kosztuje tylko 1 Lari. Jest to piękne miejsce kolorowe i pachnące kwiatami. Chodzimy ścieżynkami i podziwiamy. Dochodzimy do wodospadu i mostu nad nim, który łączy starą i nową część ogrodu. Wyżej za wodospadem trafiamy na ścieżynkę, która doprowadza nas do olbrzymiego nowoczesnego luksusowego hotelu z pięknym zewnętrznym basenem. Hotel cały ze szkła i aluminium wygląda jak stacja kosmiczna. Prawdopodobnie cała ta część góry z hotelem należy do najbogatszego człowieka w Gruzji Badri'a Patarkaciszwili, który finansuje też utrzymanie ogrodu botanicznego. Po obejściu ogrodu wracamy do wyjścia i dalej pniemy się w górę na zamek. Wejście darmowe, ale szału nie ma. Pozostały tylko: brama, resztki murów i część wież oraz cerkiew z freskami, które przypominają do złudzenie te, które oglądaliśmy w bizantyjskich kościołach w Kapadocji. Te same kolory, przedstawienia świętych, historii biblijnych, ich kolejność i sposób rozmieszczenia. Schodzimy do miasta inną drogą, też całą zdemontowaną i w remoncie, wiodącą również pośród rozsypujących się ruder. Idziemy do katedry Sioni, w której przechowywany jest krzyż św. Niny zrobiony z dwóch pędów winorośli powiązanych włosami.
Św. Ninę uważa się za tę, która przyniosła chrześcijaństwo do Gruzji. Lawirując uliczkami dochodzimy do placu Swobody, skąd zaczyna się główna ulica Tbilisi - Rustaveli. Idziemy i Oli coraz bardziej rzednie mina. Wszystko, co chciała zobaczyć, albo jest w remoncie, albo właśnie zamknięte. Czyli odpada Muzeum Narodowe, Opera, Pałac Młodzieży, czyli dawny pałac Gubernatora Kaukazu. Otwarty jest jedynie kościół Kaszweti po drugiej stronie alei. Domy przy al. Rustaveli mają odnowione fasady z charakterystycznymi zdobionymi metaloplastyką balkonami. Dochodzimy do placu Republiki. Tutaj też prace remontowe. Dawny ogromny gmach poczty zamieniają na hotel. Wracając trafiamy na opisywaną w przewodniku restaurację - Dom Chinkali. Restauracja w formie sali kinowej z lożami, w której serwują różne odmiany chinkali. Są to pierożki w formie zamkniętych sakiewek wypełnionych mięsem, serem, albo np grzybami. Je się je trzymając rękoma do góry "nogami", czyli trzymając za "wiązanie" sakiewki. Trzeba uważać, żeby nie wypłynął sos znajdujący się wewnątrz. Wracając wchodzimy do kościoła Kaszweti na przeciw Pałacu Mlodzieży, przed którym trwa właśnie jakaś manifestacja z flagami. Próbujemy zajrzeć jeszcze do gmachu Bibliotek Narodowej, ale nie chcą nas wpuścić - trzeba mieć na to jakieś specjalne zezwolenia. Wąskimi uliczkami schodzimy nad Mtkvari, czyli rzekę Kurę i dochodzimy do Bazyliki Anczischatyjskiej z V-VI w. ne. niestety późniejsze przebudowy znacznie zmieniły jej pierwotny układ wnętrza. Dodane wielkie, grube, ceglane kolumny zupełnie nie pasują do wcześniejszego założenia architektonicznego wnętrza. Idąc wzdłuż rzeki trafiamy na zbiegowisko ludzi. Nad rzeką rozpięto stalowa linę z odciągami, a przy brzegu na pontonie siedzi ekipa ratownicza. Stajemy i czekamy - powinno coś się wydarzyć. Czekamy, czekamy i nic. Nie za bardzo wiemy o co chodzi, więc ruszamy dalej. Z narażeniem życia przebijamy się przez most i skrzyżowanie po drugiej stronie rzeki pośród rzeki rozpędzony aut łamiących wszelkie prawa o ruchu drogowym. Wchodzimy na wzgórze do Metechi - świątyni M.B. Metechskiej stojącej na urwisku nad rzeką. Jest to jeden z najbardziej znanych symboli Tbilisi. Podziwiamy widok ze skarpy na Stare Miasto, Carskie Banie, zamek oraz na gęstniejący ciągle tłum nad rzeką. Pewnie coś się będzie jednak działo, ale na razie nic się nie dzieje, a my nie mamy czasu, żeby tak stać i czekać na nie wiadomo co. Ruszamy dalej w górę w stronę Pałacu Daradżani zbudowanego z kamieni rzecznych i resztek dawnego zamku. Żeby tam dojść odbijamy od głównej ulicy w prawo w dzielnicę gdzie czas zatrzymał się już dawno temu. Zamiast bruku, czy asfaltu gliniane klepisko zasypane śmieciami, po bokach zamieszkane tylko częściowo rudery o popękanych rozpadających się ścianach. Trochę tu strasznie. W końcu po 200 metrach dochodzimy do bardziej ucywilizowanej uliczki, a w końcu do małej cerkwi w miejscu pałacu. Reszta jest niestety prywatna i wejść nie można. Teraz jeszcze tylko najnowsza i największa zarazem świątynia w Gruzji, a właściwie cały kompleks świątynny. Jesteśmy zadziwieni ilością młodzieży. Odwrotnie niż u nas pełno tu młodych ludzi, którzy przyszli się pomodlić.Wracamy do hotelu.
niedziela, 9 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz